niedziela, 16 sierpnia 2015

1. Dziki poranek przy Grimmuold Place 12

-Gen! Gen! Wstawaj, pobudka, wstawaj, no rusz się wreszcie!!!
Dziewczyna odwróciła się tylko plecami, ignorując irytujący głos.
- Nie zmuszaj mnie do użycia siły!!
-Aejalatamnahiogrffyie- wymamrotała, podciągając wyżej kołdrę.
-Sama tego chciałaś! - powiedział czarnowłosy chłopak z łobuzerskim uśmiechem, po czym nie wiele myśląc porwał ją z łóżka, zrzucając pościel na podłogę i nie zważając ani na dźwięk tłuczonego szkła, ani na jej dzikie wrzaski, zniósł ją do kuchni, gdzie siedziała już większa część jego rodziny w tym Ted Lupin.
-Puść mnie natychmiast, zapłacisz mi za to - krzyczała, do puki łaskawie nie postawił jej na podłodze.
    Kiedy już stanęła na własnych nogach, zorientowała się, że stoi pośrodku przestronnej kuchni państwa Potterów, z potarganymi włosami, ubrana jedynie w cienką koszule nocną w kolorowe jednorożce, sięgają ledwo do 1/3 ud, podczas gdy wszyscy obecni jedzą śniadanie i przyglądają się beztrosko tej uroczej scenie.
-Albusie Severusie Potterze, jak śmiałeś! - krzyknęła , rumieniąc się coraz bardziej ze złości i zażenowania.
-Ostrzegałem, że użyję siły. Wiesz.. Straszny z ciebie śpioch - odrzekł wyraźnie rozbawiony.

-Dzień dobry Genevieve - oznajmili jednocześnie Harry i Ginevra Potterowie nie kryjąc rozbawienia.
-Dzień dobry - powiedziała onieśmielona. - Cześć Lily, hej Teddy.
-Hej Gen, fajna koszula - dodała z uśmiechem Lily, jedząca właśnie swoje ulubione płatki, składające się prawie wyłącznie z cukru.
-Wybacz mi, to był błąd, że kazałam mu sprowadzić cię na dół - powiedziała Ginny Potter - nie sądziłam, że dosłownie zerwie cię z łóżka. - popatrzyła na syna, siląc się na to by wyglądać surowo. Po czym podała dziewczynie półmisek z gorącymi tostami z serem.
-Proponuję ci iść się ubrać - dodał Harry, w wyjątkowo dobrym humorze - Za pół godziny mamy być na pokątnej.
Nie wiedząc co powiedzieć, dziewczyna skinęła głową, po czym wyszła z tostem w ręku, nie zapominając rzucić przesyconego rządzą mordu spojrzenia, swojemu przyjacielowi.

*********************************************************************************

-Zapłaci mi za to - mruczała przez całą drogę do pokoju gościnnego, układając plan okrutnej zemsty.
Wszystko wskazywało na to, że przez sypialnię, którą zajmowała Genevieve przeszło tornado, albo przynajmniej nawiedził ją jakiś wyjątkowo niezdarny troll. Łóżko wyglądało jakby wiele ostatnio przeszło, na podłodze pośród porozrzucanych książek leżały szczątki rozbitej lampy, a całość dopełniała mieszanina ubrań i pościeli zawieszona nawet na żyrandolu. Chcąc nie chcąc, dziewczyna odłożyła tosta, i zaczęła poszukiwania jakichś sensownych ciuchów.

-Twój słodki głosik słychać w całym domu.. - powiedział opierający się o futrynę otwartych drzwi, siedemnastoletni chłopak, o czekoladowych włosach i orzechowych oczach, przyglądając się badawczo jej kusej koszulce - nie tłum w sobie gniewu - dodał uśmiechając się kpiąco.
-Odczep się James.. - rzuciła, nie patrząc na niego.
-Co ty dzisiaj taka nerwowa?
-Nie lubię rano wstawać...
-Yyyy.. Jest 11 Gen.
-Tak, ale we Włoszech jest teraz środek nocy. - powiedziała z przekąsem.
-Nigdy nie byłaś we Włoszech.

-Daj jej już spokój.. - wciął się Al, który nagle pojawił się w drzwiach.
-Witaj braciszku - rzucił Jim - a czy to nie ty, zniosłeś ją siłą na dół?
-To co innego...  Pozwól się jej przynajmniej ubrać.
-Tobie raczej jej strój nie przeszkadzał?
-Spadaj!!
-Jakiś ty ostatnio zazdrosny - powiedział kpiąco.
-Co? Chyba z Hipogryfa spadłeś. Pff.. Ja zazdrosny, też mi coś.. Nie doczekanie twoje - mówił z zawrotną szybkością.
James nic nie odpowiedziawszy, wyszedł z pokoju rzucając mu rozbawione spojrzenia.
-Czego chcesz? - zapytała Genevieve wpatrując się w niego swoimi wielkimi ciemnymi oczami, nadal ubrana jedynie w koszulę i z włosami, które teraz bardziej przypominały stok kasztanowego siana, niż jej naturalne puszyste loki.
-Przyszedłem cię przeprosić - powiedział uśmiechając się uroczo.
-A gdzie kwiaty? Czekoladki? Karty z czekoladowych żab?
-Przyniosłem keczup na zgodę. Wiem, że dla ciebie tost z serem bez ketchupu się nie liczy.

Zrobiła jedną ze swoich obligujących min

-Chyba będzie musiał wystarczyć. - powiedziała wywołując kolejny rozbrajający uśmiech, na twarzy przyjaciela, który chętnie podał jej butelkę.
-O nie! NIENIENIENIENIENIENIE - o sekundę za późno dostrzegł błysk w oku dziewczyny, która bez ostrzeżenia polała go krwisto czerwonym sosem.
-TY PODSTĘPNA MAŁA ŻMIJO - wrzeszczał cały umazany, na tarzającą się ze śmiechu Genevieve - Ale wiesz, co? Postanowiłem wspaniałomyślnie ci wybaczyć. No choć tu do mnie, misiek na zgodę. - powiedział, zbliżając się powoli z otwartymi ramionami.
-NAWET O TYM NIE MYŚL - krzyczała, posuwając się w stronę rogu sypialni.

Ani myślał odpuścić. Kiedy był już nie bezpiecznie blisko, dziewczyna nagle pośliznęła się na butelce keczupu i upadła na puszysty niebieski dywan.
Wyżej wspomniana butelka, w niewyjaśniony sposób, znalazła się nagle pod prawą stopą Albusa, który tracąc równowagę, upadł na półnagą przyjaciółkę.

I wtedy...

-Yyhhm - do akcji wkroczył pan Potter. (Niech druzgotek porwie niezamknięte drzwi)
Gen i Al pozbierali się pośpiesznie z podłogi, cali wymazani ketchupem.
-To nie jest tak jak pan myśli!! - powiedziała dziewczyna rumieniąc się ze wstydu.
-Po prostu na nią upadłem!! - krzyczał Al.

Tłumaczyli się ostro, na co Harry tylko kiwał głową ze zrozumieniem.
 
   Odkąd Genevieve poszła do Hogwartu, większość wakacji i każde święta spędzała w domu Potterów (ewentualnie Weasleyów), którzy zawsze traktowali ją jak członka rodziny (siłą przekonując by nazywała ich ciociami i wujkami, nie licząc rzecz jasna babci Moly i dziadka Artura, dla których stała się przyszywaną wnuczką). Zawsze znajdowała u nich wsparcie, zrozumienie i spokój. Oni wszyscy naprawdę byli dla niej prawdziwą rodziną, taką, jakiej nigdy nie miała, a jaką zawsze chciała mieć. Jej rodzona matka odrzuciła ją jak kilkuletnie dziecko. Bojąc się czarodziejskich zdolności córki, odciągnęła od niej jej starszą siostrę Izabelle, która z biegiem czasu stała się taka jak ich matka. Zimna i pusta. A jej ojciec... Zaginą kiedy miała sześć lat.

Mdliło ją na samą myśl, co teraz myśli sobie o niej człowiek, którego zawsze lubiła i szanowała, który zastępował jej ojca.

-Darujcie sobie- powiedział wreszcie - wiem co tu się stało.
-Wiesz? - powiedzieli jednocześnie, nie kryjąc zdumienia.
-Wiem. Przyniosłeś Gen ketchup do tosta, w geście przeprosin za przywleczenie jej do kuchni prosto z łóżka, ona w ramach genialnej zemsty postanowiła cię tym ketchupem umazać, z kolei ty przekonany, że ona nie może być czysta jeśli ty jesteś brudny, postanowiłeś ją przytulić. A że straciliście równowagę pośród tego bałaganu to całkiem naturalna kolej rzeczy.
-Ale..
-Skąd...
-Od lat pracuję jako Szef Biura Aurorów, a  w zasadzie już w Hogwarcie rozwiązywałem trudniejsze zagadki.
-No cóż.. Cieszcie się, że przyszedłem ja, a nie James, Ted albo Lily, oni nie byli by tacy wyrozumiali - powiedział podążając w stronę wyjścia -W zasadzie miałem was tylko poinformować, że za 10 minut wyruszamy.

Albus i Genevieve popatrzyli po sobie, po czym usiłowali jak najszybciej się ogarnąć.
W niepojęty sposób, prawie udało im się zdążyć.

Prawie.

Spóźnili się tylko 30 minut.


sobota, 15 sierpnia 2015

Prolog

   Niespełna jedenastoletnia dziewczynka siedziała samotnie na plaży, przyglądając się falom, rozbijającym się o ścianę wysokiego klifu. W małej dłoni trzymała białą stokrotkę, która rozkwitała na jej oczach, by za chwile zwinąć się znów w maleńki pączek. Patrzyła na to z mieszaniną radości i strachu. Bała się reakcji matki i siostry, które od lat nie kryły pogardliwych spojrzeń rzucanych w jej kierunku. Boleśnie świadoma odrzucenia ze strony rodziny dziewczynka, otarła pojedynczą łzę.
   Nad morzem zawsze czuła się bezpiecznie, ciągle odwiedzała plażę, na którą niegdyś przychodziła z ojcem. Tu mogła być sobą, z dala od poukładanego życia matki, dla której była tylko dziwadłem.
   Wstała otrzepując z piasku swoją jasną, prostą sukienkę. Od rodzinnej rezydencji dzieliło ją tylko mila, ale musiała już wracać by zdążyć przed zmrokiem. Idąc przez znajomy las, skąpany w świetle zachodzącego słońca, czuła narastający niepokój, wiedziała, że coś było nie tak. Odwróciła się gwałtownie, dostrzegając za sobą cień ukrywający się pośród drzew. Ludzki cień.
-Wyjdź kimkolwiek jesteś! - zawołała, przestraszona.
-Dlaczego mnie śledzisz? 
-Wolał bym określenie obserwuję. - powiedział spokojnie chłopiec o kruczoczarnych włosach, wychodząc z cienia.
-Kim ty jesteś? - powiedziała, patrząc w jego zadziwiająco zielone oczy o kształcie migdałów.
-Jestem Albus Potter.
-Od jak dawna mnie śledzisz? - zapytała, drżącym głosem.
-Szczerze mówiąc OBSERWUJE cię od kilku dni. 
Dziewczynka otworzyła szerzej swoje wielkie, bursztynowe w świetle słońca oczy.
-Czy..
-Czy widziałem jak czarujesz? To chciałaś powiedzieć, tak? No więc, tak widziałem, ale nie musisz się bać - powiedział nieznajomy - to nic złego, jestem taki jak ty, cała moja rodzina jest taka jak ty.
Stała w odrętwieniu, myśląc gorączkowo. Odkąd skończyła sześć lat matka starała się ukryć ją przed światem, uważając ją za dziwoląga i odmieńca, co jeśli nie jest jedyna, jeśli naprawdę są inni?
-Udowodnij mi! - powiedziała, nie mogąc uwierzyć, w to co słyszy.
Chłopiec podniósł z ziemi szyszkę, po czym podrzucił ją w górę przymykając powieki. W jednej chwili szyszka zamieniła się w złoty pył, który niesiony przez wiatr osiadł na puszystych, kasztanowych lokach dziewczynki.
-Jak to możliwe? - zapytała zdumiona.
-To magia. Jesteś czarownicą, a ja czarodziejem.
Miała w tej chwili wiele pytań, ale nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.



  

piątek, 14 sierpnia 2015

Na wstępie...

   Witam wszystkich, którzy błądząc w otchłani internetu, trafili na mojego bloga. Powstał on na potrzeby opowiadania , gdyż ja, jak wielu przede mną postanowiłam napisać kontynuację Harrego Pottera, opartą na losach młodego pokolenia czarodziejów. Serdecznie zapraszam do czytania, komentowania i obserwowania. Pierwszy rozdział pojawi się niebawem.